niedziela, 7 lipca 2019

W sieci wysokich wymagań – recenzja „Spider-Man: Daleko od domu”


"Spider-Man: Daleko od domu" 2019, reż. Jon Watts

Znalezione obrazy dla zapytania far from home

Najnowszą odsłonę przygód jednego z moich ulubionych superbohaterów czekało nie lada wyzwanie – unieść ciężar jaki zostawił po sobie „Endgame” i zachować przy tym tożsamość i status bohatera zwykłych, szarych Nowojorczyków. To co zawsze kojarzyło mi się ze Spider-Manem, co według mnie należało do jego emploi, to były właśnie potyczki z bardzo spersonalizowanymi, osobistymi wrogami, a nie konflikty na skalę kosmiczną, zagrażające całej ziemi, czy nawet galaktyce. Jak osiągnąć teraz kompromis, gdy nasz kumpel z sąsiedztwa został wmieszany w największą batalię w historii całego MCU? Z pewnością jest to trudne. Cholernie trudne. Czy udało się więc to Jonowi Wattsowi i twórcom „Daleko od Domu”? Moim zdaniem... nie do końca. Czy to jest zatem kiepski film? Zupełnie nie. Zdecydowana większość widzów wyjdzie z kina zachwycona. Ja? Nie do końca. Tłumaczę dlaczego.

Bycie fanem kinowego uniwersum Marvela stało się pewnego rodzaju religią i urosło do rozmiarów, których jeszcze 10 lat temu nikt by nie przewidywał. Wiem, że to mocne nadużycie, ale jestem w sercu tego zjawiska i do niczego innego nie mogę go porównać, jak to kultu. Apogeum tego fenomenu nastąpiło w „Endgame”, które nie było może najlepszym, ale z pewnością najważniejszym filmem w historii MCU. Zbudowany przez lata epicki standard filmów spod szyldu Marvela powoduje... dosyć dużo kłopotów takim bohaterom jak właśnie Spider-Man. Twórcy muszą wychodzić poza strefę komfortu postaci, stawiać go naprzeciw wyzwaniom, do których zwyczajnie nie jest przyzwyczajony (albo nie jest do nich rozpisany). Na tym mechanizmie, dosyć przewrotnie swój koncept oparli twórcy „Far From Home”. Peter Parker usilnie broni się przed byciem nowym Iron-Manem, stara się zachować swoją tożsamość, żyć własnym życiem. Nie jest to jednak możliwe, tak jak nie jest możliwe zachowanie unikalnego klimatu świata chłopaka z Queens.

Całość balansuje na granicy wielkiego, epickiego widowiska, którego motorem napędowym jest Quentin Beck, alias Mysterio,. Jest on swoją drogą takim symbolicznym mrugnięciem oka do fanów – twórcy jakby chcieli nam powiedzieć: „Hej, to naprawdę wszystko jest jedną wielką zgrywą, iluzja, wyluzujcie!”. Jednak, no właśnie, ze zwykłej, kuglarskiej formy całość znów przeradza się w konflikt na skalę globalną, światową, której... mam po ostatnich produkcjach już trochę dosyć. Wszystko tu jest bardzo schematyczne, przewidywalne do bólu, a niby pozornie wszystko jest tak jak trzeba, wręcz wzorowo - mamy twist fabularny (swoją drogą łatwy do rozkminienia, shame on you Marvel!), jest cliffhanger, akcja momentami pędzi na łeb na szyję, efekty są dopieszczone w każdym calu, fikcyjny świat przedstawiony, u którego podłoża jest nasza rzeczywistość, nigdy chyba nie był tak... realistyczny. Materiał na film idealny. Ale nie na idealny film o Człowieku-Pająku. Jest tego wszystkiego ZBYT DUŻO. W pewnym momencie, nie wiem czy to wina IMAX-owego ekranu, ale mój koński umysł zaczął się lekko wyłączać, efekty się zlewały w jedne feerie wybuchów, iluzji. Na dobrą sprawę, w głowie nie zostało mi zbyt wiele scen, momentów wielkiego napięcia, bo było ono budowane na tej samej płaszczyźnie napięcia. Przypomniał mi się dawny mój seans „Tranfsormersów” z tymi dinozaurami – nie mogłem się tam w ogóle skupic na tym co się dzieje, bo od pewnego momentu non stop nawalanka. Dobrze, w „Far From Home” były może i momenty zwolnienia akcji, gdzie można było odnaleźć naszego dobrego znajomego, ale brakowało w nich takiej... radości, lekkości, chęci poskakania na sieci, puszczenia jakiegoś żartu przez Petera. Dostrzegłem jedynie pragnienie odcięcia się od swojej drugiej tożsamości przez bohatera, który przez cały film jest tylko... zagubiony.

Sprawnie przeszedłem do tego, czym tak naprawdę zawsze broniły się filmy o Pajączku, czyli do postaci. Wygrywa tutaj na każdej płaszczyźnie Zendaya w roli Mary Jane (nie odkrywam tutaj Ameryki, bo większość z Was też ma takie zdanie). Jest kapitalna, ciekawa i zawłaszczająca ekran, wróżę jej wielką karierę. Nie spodobało mi się poprowadzenie wątku Neda, który ginie totalnie w akcji, bywa wnerwiający. Bardzo ciekawym, dobrze napisanym złoczyńcą jest Mysterio, ale tutaj nie przekonał mnie do końca... Jake Gyllenhaal. Faceta absolutnie uwielbiam, za „Night Crawlera” należał mu się Oscar, ale tutaj był pozbawiony jakiejkolwiek głębi, grał tak jakby się męczył. Jego wyraz twarzy w każdej nieomal scenie był sztuczny i papierowy. Motywacja Mysterio to jawna kpina, w pewnych momentach sam nie wiedziałem, czy jego zachowanie to też nie jest iluzją. Ginie też Nick Fury, który sprowadzony jest do totalnej kliszy - bawił mnie tylko w pierwszej scenie pokoju. No i Tomek Holenderski, który przez cały film jest jakiś... mamejowaty. Lepszego słowa nie mogłem znaleźć. Sprawdza się to w scenach z M.J., ich relacja jest bardzo dobrze zbudowana, ale w innych mnie nie przekonał. Można by było to tłumaczyć jego rozterkami i smutkiem po odejściu Iron Mana, ale tak naprawdę, oprócz dwóch, czy trzech scen, ta tęsknota jest... niewyczuwalna. Pozostali bohaterowie pełnią funkcje tylko i wyłącznie komiczne, zatem nie będę ich analizował.

Tak sobie myślę nad podsumowaniem. Wiecie czego mi brakuje w „Spider-Man: Daleko od domu”? Czegoś, co posiadało „Spider-Man: Uniwersum” (numer jeden z wszystkich filmów o Peterze Parkerze), czyli absolutnej miłości do Człowieka-Pająka. W produkcji Jona Wattsa wyczułem bezgraniczną miłość do MCU, zatem fani nie będą zawiedzeni, ale ja odniosłem wrażenie, że nie do końca to był film na przygodach Spajderka, tylko kontynuacja „Avengersów”. Bo pod tym względem obraz broni się w całej okazałości. Realizacyjnie to prawdziwe mistrzostwo świata. Jednak ja nie oczekiwałem wielkiego widowiska, pełnego efektów specjalnych, miały być one tyko dodatkiem do fajnej, osobistej przygody mojego ukochanego Pajączka. A najlepsze co dostałem w tej mierze, co zaspokoiło moją geekowską potrzebę duszy, to sceny końcowe i te po napisach. Miód i złoto na patyku. Reszta nieco płaska i bardzo wybuchowa.
Końska ocena: 6,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz