„Zabójczy rejs” 2019
Drażni mnie Adam
Sandler. Tak podskórnie i chyba już na poziomie molekularnym.
Naprawdę trudno jest mnie przekonać do obejrzenia jakiegoś filmu,
w którym ten aktor się pojawia, a co dopiero spędzić miło czas.
Zanadto zajeżdża mi bezbekiem*. Do podjęcia tak radykalnego
kroku, może mnie przekonać tylko… Klacz. I tak też się stało
pewnego słonecznego, wakacyjnego dnia, kiedy umęczeni gorącem
włączyliśmy wspólnie „Zabójczy rejs”. Cała ta otoczka i
historia naszego wspólnego seansu jest doskonałym podsumowaniem i
metaforą całego filmu – to dobra propozycja na taki letni
wieczór, kiedy człowiek (lub koń) chce się wyluzować i dać
odpocząć umysłowi.
„Zabójczy
rejs”, który niedawno pojawił się na Netflixie , jest historią
małżeństwa z 15-letnim stażem, które wybiera się na wymarzoną
przez żonę wycieczkę do Europy. Tam zostają wplatani w morderczą
intrygę rodem z powieści Agathy Christie, Conana Doyle’a. Tak z
grubsza. Niech Was jednak nie zwiodą te kryminalne wątki i
tajemniczość, bo całość jest przede wszystkim ukierunkowana na
humor. Różnych lotów, ale jednak humor. Najlepsze, najciekawsze są
tu całkiem świadome i dobrze skrojone nawiązania do klasyki filmów
z Herculesem Poirotem, czy Sherlockiem Holmesem. Jest to ukłon do
takiego widza jak ja, który oczekuje czegoś więcej niż suchych
żartów i klisz, których nie jest też pozbawiony „Zabójczy
rejs”. Z tego powodu bliżej mu do „Różowej Pantery”, niż do
klasyki gatunku. Dużo elementów konstrukcyjnych, jak chociażby
kiepskie napisanie niektórych postaci, wplatanie sandleryzmów (w stylu policjanti fryzjerka wchodzą na jacht...),
psuje nieco całość, ale i tak nie zmienia to faktu, że komedia
ta… jest naprawdę zjadliwa. Można się tu w wielu momentach
pośmiać, a nawet wciągnąć w akcję. Tak, piszę to z pełną
odpowiedzialnością. A na dowód anegdotka z naszego seansu:
złapaliśmy się z Klaczą na próbach odgadywania i rozgryzania
zagadki tytułowego zabójstwa. To już naprawdę wysoka rekomendacja
z naszej strony.
Całkiem nieźle
wypada duet (matko Klaczo, czy ja to naprawdę piszę?) Aniston &
Sandler, chociaż ten drugi w wielu momentach zalatuje cringem
(niespodzianka?). Największy aplauz należy się jednak
drugoplanowemu bohaterowi, w którego wciela się uwielbiany przeze
mnie Dany Boon. Jak wkroczył na ekran to byłem już kupiony. Nawet
ścierpię to, że nie do końca wykorzystano jego potencjał, bo i
tak świeci na tle innych postaci. Założę się, ze było to
celowe, bo „mamy Adama Sandlera, niech on będzie gwiazdą” i
takie, takie… Aha, bawi jeszcze Juan Carlos. Reszta aktorów bardzo
schematyczna i taka sztucznawa. Szybko się o nich zapomina. W
przeciwieństwie do widoków i plenerów południowej Europy. Było
nawet zagrożenie nawrotu u Klaczy niepokojącego stanu - chęci
spakowania walizek i polecenia tam „tu i teraz”.
„Zabójczy rejs” to propozycja dla widza , który chce spędzić
przyjemnie czas z drugą połówką, albo kumplem/koleżanką w
gorący, letni wieczór po ciężkim dniu. Drink, zimny napój
wskazany. Gwarantuję, że zagrożenie sandlerozą i bezbecją nie
przekracza 3.6, a są momenty, które dają najzwyczajniejszą
uciechę. To pisałem ja, Konik.
Końska ocena:
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz