poniedziałek, 24 czerwca 2019

Chucky Genisys, czyli jak porzuciłem opętanie i pokochałem Skynet - recenzja "Laleczki"


"Laleczka" 2019, reż. Lars Klavberg

Znalezione obrazy dla zapytania childs play 2019   

 Horrory to dla twórców, wbrew pozorom, bardzo wymagająca gałąź kina – jest na niej bardzo cienki punkt, który gdy reżyser przekroczy, to całą gałąź pęka i obraca film w karykaturę i groteskę. Jednym z najbardziej kultowych, a oscylujących tuż na granicy autoparodii horrorów jest „Laleczka Chucky”. Mówiąc szczerze, niewiele pamiętam już z oryginału, a sama postać morderczej pacynki stała się dla mnie bardziej comic reliefem, niż prawdziwym straszakiem. Głównie z powodu zbyt wielu kontynuacji. Jako sceptyczny Koń, nie byłem więc entuzjastą pomysłu wałkowania na nowo tematu Chucky’ego. Podobnie jak i wielu innych sceptyków, którzy skreślali film przed jego premierą. Jak się okazało, wszyscy się myliliśmy bo „Laleczka” jest całkiem dobrym, mającym jednak swoje wzloty i upadki filmem. Potrafi też w niektórych momentach przestraszyć. A wszystko dzięki nietypowemu, kreatywnemu (czy jednak aż tak?) podejściu do historii. No i dzięki Markowi Hamillowi.

                Poprzednie filmy z upiorną, morderczą lalką były oparte na motywach spirytualnych, np. opętania zabawki przez duszę mordercy. Twórcy tegorocznej „Laleczki” wyszli poza utarty schemat – ich inspiracją stała się nasza rzeczywistość i jej zagrożenia. Chucky jest bowiem efektem celowego, błędnego zaprogramowania przez zrozpaczonego pracownika, który mści się za zwolnienie go z fabryki produkcyjnej korporacji Kaslan na Dalekim Wschodzie. I to jest najbardziej przerażające w całej nowej wizji upiornej lalki – tak naprawdę film Larsa Klevberga jest kolejną złowieszczą przestrogą przed nowoczesnymi technologiami i zagrożeniem wynikającym z uwolnienia się sztucznej inteligencji. I tutaj bliżej „Laleczce” do klimatu „Terminatora”, niż do np. „Annabelle”.  Nie ma w pomyśle może jakiejś wielkiej odkrywczości, ale z pewnością jest to ciekawe ujęcie oklepanego motywu i schematu.

                Najlepiej, moim skromnym, końskim zdaniem, wypada w pierwszych sekwencjach, gdzie ukazane jest nawiązywanie się relacji pomiędzy Andy’m (kolejny ukłon dla „Toy Story”) a Chuckym – wspólne zabawy, obserwowanie i uczenie się świata przez morderczą pacynkę to strzał w dziesiątkę. Siłą „Laleczki” są też całkiem sprawnie napisani ludzcy bohaterowie – zarówno paczka Andy’ego, mama, czy sąsiedzi, wydają się prawdziwymi z krwi i kości bohaterami, co jest rzadkością w tego typu horrorach. No i czas na crème de la crème, czyli głos Marka Hamilla, który wczuł się doskonale i ukazał kolejne swoje wcielenie. W pewnym momencie zapominamy, że Chucky’ego dubbinguje kultowy aktor, a zaczynamy widzieć tylko… mroczną lalkę. No, może nie do końca tak mroczną do samego końca. I tak płynnie przegalopowałem do grzechów „Laleczki”. Film bowiem nie do końca jest w stanie uwolnić się od groteski. Szczególnie w późniejszych aktach twórcy zaczęli, niestety, wchodzić w klasyczny schemat, który nie do końca już mi odpowiada, a film stał się przez to mocno przewidywalny. Umówmy się, sam Chucky już od lat nie straszy, a raczej przywołuje lęki z dzieciństwa. Ja osobiście tak opatrzyłem się już wizerunkiem pacynki, że raczej bawi mnie ona swoją groteskowością, niż wywołuje strach. I niestety zdarzyło mi się kilka razy zarżeć ze śmiechu w niektórych scenach finałowego aktu, a to nie jest dobra rekomendacja. Tak jak pisałem na początku, w przypadku Chucky’ego, granica pomiędzy parodią a pożądanym efektem strachu jest bardzo cienka. Może w przyszłości twórcy pójdą całkowicie śladem pierwszego aktu produkcji i stworzą w pełni nieszablonowe dzieło? Szkoda tylko, że w drugiej części filmu zatracono nieco potencjał Hamilla. Tego już trudniej mi wybaczyć.

                „Laleczka” Larsa Klevberga jest z pewnością moim osobistym zaskoczeniem tegorocznych wakacji – spodziewałem się gniota, na którego w życiu nie pójdę do kina i moooże obejrzę kiedyś w internecie. I to tylko w ramach końskiej ciekawości. Tymczasem zachęcony ciekawą kampanią reklamową, pozytywnymi opiniami, sentymentem, który gdzieś tam w mojej zwierzęcej naturze tkwi i rzecz jasna Markiem Hamillem, udałem się na seans. I nie żałuję. Chociażby ze względu na nieszablonowe ujęcie Chucky’ego rodem z techno-thrillerów, no i sam pierwszy, bardzo dobry akt. Na resztę przymknę rumakowe ślepię.


Końska ocena: 6,5/10

               



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz