wtorek, 2 kwietnia 2019

Pełen mądrości bełkot - recenzja "To my"

"To my" 2019, rez. Jordan Peele

Znalezione obrazy dla zapytania to my 2019

Pogalopowałem na najnowszy film Jordana Peele'a zachęcony pozytywnymi recenzjami, a też wielką sympatią dla samego reżysera. Cenię jego poczucie humoru, zmysł obserwacji i inteligencję (Key&Peele). Wiem, że wielu z Was też. Większość zatem pewnie mnie zlinczuje za tę recenzję, ale uważam, że końską powinnością jest szczerość. Potrzebowałem dwóch dni aby przemyśleć seans "To my" i napisać precyzyjną recenzję.  Muszę powiedzieć, że "Us" jawi mi się teraz jako pełen (a jak!) głębokich symboli, społecznych kontekstów, niezwykle sprawnie wykonany, fabularnie niedopracowany i niespójny bełkocik. Mało tego, jestem bliski przekonania, że cały film jest ogromnym żartem Jordana Peele'a i pewnego rodzaju eksperymentem społecznym.

Obronę swojej śmiałej tezy rozpocznę od takiej scenki rodzajowej w domu reżysera. Naprawdę, potrafię sobie wyobrazić sobie Peele'a, który siedzi sobie na fotelu, ogląda filmiki na youtube i nagle wpada na pomysł: "A gdyby tak stworzyć cos, co robię w skeczach od lat, tylko pełnometrażowego? Tak, to jest to! Będzie to jednak tak nieoczywisty twór, że do kin pójdą miliony widzów. Recenzenci się nawet nie połapią, że robi z nich bekę. A po latach powiem wszystkim o co mi chodziło". Nie siedzę w głowie reżysera, zatem nie mogę tego udowodnić. I chociaż wiem, że "To my" nie było promowane jako horror, czym reżyser się niejako zabezpieczył, to gdzieś podświadomie sądzę, że za pomocą "Us" Peele stroi sobie z nas po prostu żarty.

Pierwszym zarzutem z Waszej strony wobec mojej opinii, będzie: "Nie zrozumiałeś przesłania, ty prosty koniu. To film wizjonerski, nowatorski, przełamujący konwencję dreszczowca". Od razu odbijam ten zarzut - "To my" jest jedną wielką kalką klisz, znanych z innych filmów, połączonych w jedno, sklejonych momentami tak irracjonalnie i niespójnie, że aż strach. Dostrzegam symboliczną intencję twórcy, naprawdę. Po prostu dla mnie jest... płaska. A co do samego przełamywania konwencji - do momentu, gdy bohaterowie (i tu raczej nie zaspoileruję) nie siadają do pierwszej pogawędki, to napięcie jest naprawdę dobrze dawkowane, a muzyka daje wręcz niesamowity klimat. Potem wszystko jakby szlag trafił, a całość przeradza się... w komedię. Powiem Wam szczerze - rżałem od tego momentu cyklicznie. Chwalona przez wszystkich Lupita Nyong'o, odgrywa rolę kobiety-cienia tak groteskowo, karykaturalnie, że po prostu jak otwierała buzię, to cała sala (najpierw nieśmiało, a potem już naturalnie) zaczynała chichotać. Bohaterka Nyong'o to jednak nic, ponieważ dochodzi do tego kolejny krzyczący uciekinier z Wakandy, czyli cień męża głównej bohaterki. Tutaj to już w ogóle boki zrywać. Sam mąż jest zresztą  najjaśniejszym tropem, który wiedzie mnie do teorii, że "To my" jest żartem reżysera - Gabe jest jakby wyjęty z komedii z Lesliem Nielsenem pozbawiony kontekstu, komiczny i śmiejący się widzowi w twarz, że aż trudno uwierzyć, żeby reżyser nie zrobił tego celowo.

Drugim zarzutem pewnie będzie: "To praboliczna krytyka rozwarstwienia społecznego w Stanach, symboliczne nawiązanie do "Alicji w Krainie Czarów" i wielopoziomowa dyskusja o niesprawiedliwości kapitalistycznego świata, ty koński ignorancie". Wszystko się zgadza (oprócz tego ignoranta), tylko nie zmienia to faktu, że przez nieprzekonującą formę, która mnie po prostu nie kupiła (chociaż długo się wahałem w kinie, czy zacząć chichotać, czy wejść na serio w klimat), wartość tych odniesień spada. Brakuje tu przez 3/4 filmu jakiegokolwiek napięcia, tempa, jest prosta, momentami komiczna rozwałka pomiędzy bohaterami i atakującymi klonami. Sam końcowcy twist i pomysł z podziemiami był już tak niespójny, że szok.

Jednego nie można odmówić filmowi Jordana Peele'a - zostaje w głowie na długo po seansie. Jest to tak nietypowy, chociaż oparty na dobrze znanych mechanizmach film, że nie można przejść wobec niego obojętnie. To jednocześnie wyjątkowo trudna produkcja w ocenie. I twórca dobrze to wie. Zbyt dużo rzeczy jednak w nim nie zagrało, a dla mnie cienka linia pomiędzy karykaturą, a zabawa z konwencją, została przekroczona na rzecz tej pierwszej. Czy był to celowy zabieg reżysera? Każdy widz niech odpowie sobie sam. Spróbujcie jednak wyobrazić sobie taką sytuację: wytnijcie muzykę z "To my". Ciekawe jak bez niej odbierzecie całość.

Końska ocena: 5,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz