niedziela, 24 lutego 2019

Włoch i czarny wchodzą do baru - recenzja "Green Book"

Znalezione obrazy dla zapytania green book

"Green Book" reż. Peter Farrelly (2018)

Czasem trafia się na filmy, po których człowiek (albo koń) czuje się po prostu lepiej. Hollywood to fabryka tego typu produkcji - będących blisko serca widza. Nie dotyczą go może bezpośrednio, problemy w nich ukazane, nie są pozornie elementem ich codzienności, ale odczuwa się dzięki nim takie katharsis. "Green Book" jest jednym z takich filmów.

Nie bez powodu nawiązałem do tradycji greckich tragedii. Dla tych co nie pamiętają, przypomnę mechanizm ich działania - widzowie przychodzili do antycznego teatru, aby przeżyć na nowo historię, którą dobrze znali, która była elementme ich religii. Każda z nich dążyła do tragicznego, ale wiadomego z góry końca. Amerykańskie kino działa podobnie, tylko że z odmiennym skutkiem - happy endem. Tak jest też w "Green Book" - nie zaspoileruję pisząc, że z góry wiemy, iż głównych bohaterów połączy przyjaźń, mamy też świadomość, z jakimi trudnościami będą się borykać, że wspólna podróż obnaży ich prawdziwe ja, skrywane pod płaszczykiem konwenansów i wymogu wchodzenia w ich środowiskach w pewien stereotyp. Rozbierając "Green Book" na części pierwsze, otrzymujemy prostą, schematyczną, momentami niezwykle zabawną historię - klasyczne kino drogi, które ukazuje przyjaźń pomimo różnic. Co nas zatem w tym wszystkim urzeka? Dlaczego dajemy się złapać na zieloną przynęte, a o "Green Book" nie można tak łatwo zapomnieć po seansie? Odpowiedź jest prosta - Mahershala Ali & Viggo Mortensen. Ten duet skradł całe show i jest esencją tej historii. Obydwaj aktorzy wydobyli ze swoich postaci niesamowity potencjał, tchnęli w nich ducha i zrobili z nich bohaterów z krwi i kości. Ja w pewnym momencie zapomniałem, że oglądam film oparty na prawdziwych wydarzeniach, co stanowiło dla mnie olbrzymi smaczek przed seansem. Zacząłem natomiast zachwycać się samą relacją, odkrywaniem wnętrza obydwu postaci i tego co wspólnie budują aktorzy. Na ekranie jest chemia. Pod względem warsztatowym, to prawdziwy majstersztyk i dzieło - Mortensen staje się zupełnie inną postacią (absolutnie genialna rola), Mahershala doskonale odgrywa sztuczne uśmiechy i upór w chęci zmiany głebokiego południa USA lat 60., któremu wydał artystyczne i moralne wyzwanie. No i ta muzyka! Złoto.

Kino amerykańskie pełne jest kiczu i nachalnej hipokryzji. Może i "Green Book" wpasowuje się w zauważalny trend moralizatorsko-odkupieńczy obłudnego Hollywood - mamy tutaj Afroamerykanina-homoseksualistę, który podejmuje nieomal heroiczną, symboliczną misję i wyrusza na zacofane, tak krytykowane południe, aby cos zmienić w świecie. Jako partnera, towarzysza podróży otrzymuje prostego Włocha z krwi i kości, który całkiem sporo je. Brzmi jak nieco zużyta już klisza? Tutaj ona się sprawdza, ponieważ przez całość przebijają prawdziwe emocje. Twórcom udało się je wydobyć. Dużo też tutaj mądrości. Racja, w końcówce kapie sporo lukru. Czasami wieje pompatycznością, a pogoda dostosowuje się do stanu emocjonalnego bohaterów. Jednak tak właśnie musi być. Czasem potrzebujemy bowiem katharsis. Potrzebujemy coś przeżyć na nowo, z innej perspektywy, chociaż wydaje się, że już dobrze to znamy, że to kolejne powielenie schematu. Na tym chyba polega życie, prawda?

Końska ocena: 8,5/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz