wtorek, 11 września 2018

Z nicnierobienia powstają niekiedy najlepsze cosie - recenzja "Krzysiu, gdzie jesteś?"

Obraz może zawierać: 1 osoba, na zewnątrz

Jestem po seansie "Krzysiu, gdzie jesteś?" i tak jak obiecałem, czas na krótką recenzję. 🐻🐷🐰🦉🐅🍯
Czy to arcydzieło? Nie do końca. Nie zrozumcie mnie źle. Wzruszyłem się i to nie raz. Przyznaję. Może nie jestem absolutnie zachwycony całością, ale nie zmienia to faktu, że "Krzysiu, gdzie jesteś?" to film bardzo udany, mądry i trafiający w czułe miejsce gdzieś w serduszku. 

Cóż mam rzec? Powrót do Stumilowego Lasu to dla mnie zawsze coś pięknego - to takie odwiedziny starych, dobrze znanych przyjaciół, których może i na trochę się zostawiło samych, ale są gdzieś tam blisko w środku. Twórcy udowodnili, że doskonale czują klimat historii misia o bardzo małym rozumku, ale... nie uniknęli kilku małych, tycich, maluteńkich potknięć. Całość jest bowiem, moim zdaniem, troszkę... nierówna - gdzieniegdzie akcja zbytnio pospiesza, a gdzie indziej trafiłem na dłużyzny i powtórzenia tego, co było przed chwilą. 

Miałem wrażenie, że autorom nie do końca było wiadome, którą ścieżką mają podążyć - czy drogą nostalgicznej rozprawy z przeszłością, czy też nowej, nieznanej przygody ze starymi bohaterami w rolach głównych. Oczywiście mogę się zwyczajnie czepiać, ale tutaj byłem wymagającym koniem no i musiałem wypomnieć te detale. Nie zmienia to faktu, że wyszedłem z kina pokrzepiony i nawet wyciągnąłem pewne wnioski wobec własnego żywota. Ot, co! W końcu wszyscy, niczym dorosły Krzyś jestesmy w ciągłym pędzie, a to "z nicnierobienia powstają niekiedy najlepsze cosie". Dlatego dzisiaj nic już więcej nie robię i spędzam wieczór z Klaczą. Całuski. 🍯


P.S. Aha, zapomniałbym w tym nicnierobieniu o końskiej ocenie. 

Głupiutki konik: 7,5/10 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz